Haputale, Ella, Badulla. Co łączy te wszystkie miejscowości? Piękna trasa kolejowa, piękne widoki, plantacje herbaty, szalone pociągi z wystąjącymi z nich ludźmi, ludzie spacerujący po torach, dzieci w mundurkach wracające ze szkoły i małe miejscowości, popularne wśród turystów, wciąż żywe wśród lankijczyków.
Przed przyjazdem na wyspę byłam przekonana, że muszę odwiedzić Ella. Mała, górska, miejscowość z klimatem. Przynajmniej tak prezentowała się kilka lat temu. Cisza, spokój, Ella Gap, czyli widoczny z drogi „prześwit” pomiędzy szczytami z ciekawym widokiem. Szczęśliwie jednak trafiłyśmy najpierw do Haputale. W drodze na Sri Lance spotkałyśmy mnóstwo ciekawych osób, w różnym wieku, z całego świata. I to właśnie poznając ludzi z podobnym spojrzeniem na świat, z podobnym sposobem podróżowania, jasno powiedziały, że to Haputale jest warte obejrzenia. I jest.
Haputale
Mała miejscowość, mniej więcej godzinę drogi przed popularnym Elle, w drodze z Nuwara Eliya. Już na peronie na turystów naskakuje grupka facetów próbujących nam wcisnąć nocleg. Pokazują wizytówki, chwalą się ciepłą wodą i Internetem. Ceny wszędzie podobne, 1000 – 1200 rupii. Wybieramy najtańszą opcję, ABC Guesthouse. Idziemy, idziemy, schody w dół, ciemna uliczka, zwątpienie. A później trafiamy do na prawdę ładnego domu i pokoju … z cudownym widokiem. Niestety tylko na jeden dzień, na kolejny pokój jest już zarezerwowany, cieszymy się więc tym co mamy. Haputale jest małe, kilka „Hoteli” czyli lankijskich bistro, dwa czy trzy sklepy, w których ciężko kupić coś konkretnego, dworzec kolejowy. Ale w okolicy jest też piękne monasterium, zbudowane na początku XX wieku przez pewnego anglika z przedrostkiem Sir. Budynek zaliczyłam do najładniejszego na całej Sri Lance, ale w środku nie ma nic wartego uwagi, dwa pokoiki, kilka starych mebli i obrazków. I baaaardzo długie wideo z jego historią.
Ella
Sprawdzając czy Ella jest faktycznie taka piękna i czy trasa do Ella jest warta zachodu wybieramy się tam na cały dzień. Już chwilę po wyjściu z pociągu nie żałujemy, że na przystanek wybrałyśmy jednak Haputale. Trasa kolejowa była piękna, ale ta łącząca Nuwara Eliya i Haputale – zdecydowanie lepsza. Można też tu dojechać autobusem – z przesiadką w Bandarawela i dwa razy dłużej. A do tego bez widoków.
Na miejscu wszystko okazało się trzy razy droższe i … trzy razy bardziej turystyczne. Główna ulica, kilkanaście knajpek. Wszędzie dokładnie takie samo jedzenie w takich samych – bardzo turystycznych – cenach. Ale to właśnie tu jadłam swoje najlepsze jedzenie na całej Sri Lance – genialny kurczak – niby europejsko, ale całkiem inaczej. Emi dostała za to Curry, które wyglądało dokładnie tak jak jest pokazywane na zdjęciach – wielka misa ryżu i kilka małych miseczek, w każdej inny rodzaj curry. Wyglądało super, ale dla mnie było już tego za dużo. I za ostro.
Poszłyśmy zobaczyć Ella Gap. Kolejna pocztówka z okolic. Piękny widoczek, ale niestety prawie idealnie zasłonięty przez przydrożne krzaczki. Zdecydowanie większą atrakcją była babcinka, która siedziała przy skręcie i zbierała kasę. Zatrzymywały się przy niej pojazdy, wrzucały kasę, kropiły wodą przednie szyby. Wyglądało to jak święcenie, tyle, że samodzielne, za opłatą. Zrozumiałyśmy dopiero, gdy wsiadłyśmy do autobusu wiozącego nas nad wodospad. To były najbardziej kręte serpentyny jakich dotychczas doświadczyłam. I zgodnie z lankijskim stylem życia… kierowca autobusu, jadąc z kosmiczną prędkością, trąbił przed zakrętem i pędził dalej, zazwyczaj już przeciwległym pasem ruchu. Święcenie pewnie miało pomóc kierowcom jadącym z naprzeciwka zatrzymać się na czas. Mieli pod górkę, więc i hamowanie było krótsze ;)
Wodospad Rawana (Ravana Falls)
Żeby tu dojechać najlepiej łapać autobus na wysokości Ella Gap. Sześć kilometrów drogi mija w mgnieniu oka, przynajmniej jadąc w dół. Święcenie, serpentyny a na miejscu kukurydza, małpki i wodospad. Kukurydzę na Sri Lance widać właściwie wyłącznie przy wodospadach. I wbrew pozorom nie kupują jej turyści, ale liczni przy wodospadach miejscowi, ci z kolei dzielą się zakupem z małpami.
Diyaluma Falls
Emi miała już dość wodospadów, więc wybrałam się sama. Żeby tam dojechać trzeba z Haputale złapać autobus do Wellawaya, który jeździ mniej więcej co godzinę. Albo nie przyjeżdża wcale. Ale po kolei.
Diyaluma Falls to jeden z najwyższych wodospadów na Sri Lance. Jak wszędzie, na jego wysokości jest mostek, a zaraz przy nim zatrzymuje się autobus. Kilka budek z owocami, rewelacyjnymi kokosami, kukurydzą. Kilkoro lankijskich turystów, nikogo z zagranicy. Postanowiłam zrobić kilka zdjęć, więc zaczęłam wspinać się wyżej. Dopiero będąc już całkiem blisko samego wodospadu pomyślałam, że schodzenie będzie zdecydowanie trudniejsze. Zrobiłam kilka zdjęć, nakręciłam filmik i schodząc w dół całkiem poważnie rozwaliłam sobie nogę. Dumnie zeszłam na dół, opatrzyłam się jedynym plastrem jaki posiadałam i czekałam na autobus. Na ten co to zazwyczaj przyjeżdża.
Robiło się późno, a my jeszcze tego samego wieczoru miałyśmy pociąg do Colombo. Żeby było ciekawiej w tym kierunku nie jechały nawet samochody, które można by było złapać na stopa. W końcu się udało. Z 11-osobową rodzinką podjechałam kilkanaście kilometrów, a tam złapałam autobus tak zapakowany wystającymi z niego ludźmi, że chyba tylko moja noga sprawiła, że znalazło się tam kilka centymetrów kwadratowych wolnej powierzchni dla mnie. Dopiero na dworcu uświadomiłam sobie, że przede mną copółgodzinne opatrunkowe wyzwanie, i tak przez dobę. Ale póki co wsiadłyśmy w pociąg, aby po 15h wysiąść w Mirissa, pożałować 300 rupii (7,5zł) i 6km drałować pieszo. Tak to się człowiek uczy oszczędzać grosze jak widzi, że próbują zarobić na turystach. Ale o tym już kiedy indziej…
A tym czasem jeszcze kilka zdjęć pociągowo – Haputalowych…
Znalazłeś w tym artykule przydatne informację? A może czegoś Ci w nim zabrakło? Zostaw komentarz, Twoja opinia pomoże mi lepiej dostosować i rozwijać artykuły zawarte na blogu.
Chcesz na bieżąco wiedzieć co się ciekawego dzieje? Dołącz do fanów bloga na facebook’u
Piękne zdjęcia! Chyba marzeniem każdego jest pojechać w takie miejsce.
To prawda, krajobrazy na Sri Lance były piękne i warte nawet tych trochę mniej przyjemnych momentów :)